‘Patrz na te piękne chmury!’ powiedziałam do Zacha kiedy lądowaliśmy wczoraj wieczorem w Kathmandu.
‘To nie chmury…to są GÓRY!’ odpowiedział…
Mieliśmy szczęście bo lądowaliśmy podczas zachodu słońca – był to jeden z najpiękniejszych jakie kiedykolwiek widziałam, ale ten był niezwykły, bo w tle widniały Himalaje.
Z lotniska odebrał nas Bichitra. Nie tylko pokierował nas do domu swojego przyjaciela, w którym zdecydowaliśmy się zostać, ale też przyniósł nam pyszne jedzenie!
Poznałam Bichitrę 10 lat temu, kiedy byłam z rodzicami na wakacjach na Cyprze. Od tego czasu zostaliśmy w kontakcie. W gimnazjum napisałam nawet reportaż o Kathmandu, za który dostałam 2 miejsce w jakimś konkursie...Gdy odbierałam nagrodę, komisja zapytała się mnie jak podobało mi się w Nepalu. Wtedy skłamałam, że było cudownie, a teraz wreszice mogę doświadczyć ten kraj 'naprawdę' ! Zawsze chciałam też odwiedzić Bichitrę, więc byłam bardzo podekscytowana, że to wreszcie się dzieje.
Dzisiaj obudziliśmy się wcześnie, ponieważ nasz host zaprosił nas do oglądania meczu koszykówki nastolatków, których trenuje co sobotę. Mieliśmy też okazję pobawić się z jego małą córeczką i innymi najmłodszymi graczami.




Potem Bichitra przyjechał, aby zabrać nas na wieś i pokazać okolicę, w której dorastał – 5km od Patanu. Zdecydowaliśmy się dojechać tam tuk tuk’iem i autobusem.



Na wieś dotarliśmy dość szybko i po krótkim spacerze udaliśmy się do domu Bichitry, żeby poznać jego zone, Pramilę, synka Prachita i resztę rodziny. Nie mogliśmy uwierzyć, że każdy był dla nas tak przyjazny! Pramila ugotowała dla nas lunch, który był pyszny, i po którym ledwo co mogliśmy się ruszać!
Mieliśmy też okazję pobawić się z małym Prachitem. Bichitra wyjaśnił, że kiedy Prachit skończy dwa latka, odbędzie się jego pierwsze strzyżenie, tak jak głosi tradycja.




Po południu Bichitra zaprowadził nas do miejsca, w którym raz na miesiąc gromadzą się lokalni mężczyźni, aby razem śpiewać i grać na instrumentach. Nie mogliśmy uwierzyć, że udało nam się trafić na to wydarzenie! Słońce świeciło, mężczyźni wesoło śpiewali i każdy wydawał się rozkoszować tym cudownym momentem.
Nagle jeden z mężczyzn wstał i zaczął krążyć dookoła ze srebrną tacą, na której zauwazżyliśmy żółty I czerwony proszek, a także żółte kwiaty. Podchodził on do każdego z mężczyzn i zostawiał okrągły żółto-czerwony symbol na ich czołach. Byliśmy pewni, że nas ominie bo przecież nie byliśmy stałymi uczestnikami, ale on zbliżył się do nas i zostawił znak też na naszych czołach. Bichitra powiedział nam, że jest to symbol, świadczący, iż dobre duchy nas nawiedzają.





Niedługo potem została zaparzona herbata, którą wszyscy podawali sobie wzajemnie razem z ciasteczkami. Była słodka i pyszna!



Kontynuowaliśmy nasze popołudnie, wybierając się na spacer wzdłuż rzeki i odwiedzając miejscowe pola uprawne. Ścieżki były wąskie i strome…więc jak głosi moja prywatna tradycja – wywaliłam się na jednej z nich! Mam teraz pamiątkę z mojego pierwszego dnia w Nepalu – dwa zdarte kolana. Ale to wszystko było tego warte, widoki były piękne, a ja po raz kolejnym nauczyłam się, że warto patrzeć gdzie się idzie!






Pod koniec dnia wróciliśmy do Patanu, gdzie się zatrzymujemy, Czujemy się zmeczeni, ale bardzo szczęśliwi! Co za wspaniały dzień! Gdyby nie Bichitra, nigdy nie udałoby się nam zobaczyć tylu cudownych rzeczy! Z niecierpliwością czekamy na kolejne dni!
P.S.
A tutaj jeszcze więcej pięknych widoków, które nas otaczają.






