Przylatując do Nepalu, pomyliliśmy góry z chmurami… Indie powitały nas grubą warstwą smogu. Nie mogliśmy dopatrzeć się nieba przez wiszącą w powietrzu mgłę. Tydzień przed naszym przyjazdem szkoły w Delhi zostały zamknięte na kilka dni z powodu wysokiego zanieczyszczenia powietrza. Nie planowaliśmy być w Delhi długo – chcieliśmy tylko złapać pociąg do Agry, aby zobaczyć Taj Mahal. Zdobycie indyjskiej wizy okazało się jednak problemem, ponieważ chcieliśmy przekroczyć granicę Nepalu z Indiami drogą lądową. Było to zbyt drogie i zbyt czasochłonne, więc zdecydowaliśmy się kupić
bilety na samolot z Kathmandu do Delhi i aplikować o e-wizę. To poszło gładko.
Już gdy wyjeżdżaliśmy z Nepalu, mieliśmy okazję bliżej doświadczyć indyjskich zwyczajów. Pierwszą rzeczą, która nas zaskoczyła, była ilość bramek do ‘prześwietlania’ na lotnisku, i to że były osobne dla mężczyzn i kobiet. Różnice w postrzeganiu płci były co raz bardziej zauważalne, czym bliżej było nam do Indii.
Jeszcze na lotnisku w Kathmandu spotkaliśmy bardzo miłego pilota wycieczek pochodzącego z Delhi. Spędziliśmy z nim trochę czasu czekając na wspólny samolot i rozmawiając o tym, co powinniśmy zobaczyć w jego mieście. Rozmowa rozwijała się stopniowio, kiedy dowiedzieliśmy się, że żona naszego nowego znajomego jest w ciąży. Hania zapytała czy wiedzą, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka, czy może chcą aby była to niespodzianka. Nasz znajomy zastanowił się przez chwilę jakby to ująć, po czym odparł, że w Indiach sprawdzanie płci płodu jest nielegalne, ponieważ wiele rodzin zakończyłoby ciążę gdyby dowiedziało się, że spodziewają się córki…
No tak – przecież wiedzieliśmy o tym, że w wielu przypadkach mężczyźni są w Indiach faworyzowani, ale nie połączyliśmy faktów. Dla Hani, odpowiedź naszego kolegi była dość szokująca. Obydwoje zgodziliśmy się, że czasem tak łatwo jest zapomnieć, że rzeczy, które traktuje się na porządku dziennym w jednym miejscu, w innym traktowane są zupełnie inaczej. Niekiedy świat musi zmagać się z większymi problemami, niż to, czy pokój nowego członka rodziny będzie różowy, niebieski, czy kremowy…
Po tym zdarzeniu, zastanawialiśmy się czy wiele osób wie, że Nepal i Indie są dwoma z dziewięciu krajów na świecie, które legalnie rozróżniają nie tylko płeć męską i żeńską, ale też inne. Kiedy wjeżdża i wyjeżdża się z Nepalu, należy wypełnić formularz, na którym trzeba zaznaczyć jedno z trzech okienek: kobieta, mężczyzna lub inne.
W Indiach, temat płci wydaje się być otwarty w teorii, jednak w praktyce (na ulicy, w metrze, na lotnisko) doświadczyliśmy podziału w traktowaniu mężczyzn i kobiet, co sprawiło, że zaczęliśmy się zastanawiać, jak naród indyjski traktuje ludzi, którzy identyfikują z innymi płciami, które według ich prawa są akceptowane?
Nasz lot do Delhi trwał tylko 1,5 godziny, i przez przypadek dostaliśmy miejsca w klasie biznesowej, co za niespodzianka! Delhi powitało nas czystym, przestronnym i nowoczesnym lotniskiem, a przez kontrolę paszportową przeszliśmy bardzo szybko. Było to o wiele milsze, niż przechodzenie przez kontrolę przy wjeździe do Wielkiej Brytanii.
Po wejściu na lotnisko, zorientowaliśmy się jaki wpływ decyzja rządu o wycofaniu z obiegu banktów pięciuset i tysiąca rupii miała na tutejszych obywateli. Kilka tygodni temu, premier Indii zadecydował, że banknoty te wychodzą z użycia ze skutkiem natychmiastowym. Co prawda miało to oczyścić rynek z fałszywych pieniędzy, ale wiele osób straciło przez to swoje oszczędności.
Na lotnisku, z siedmiu dostępnych bankomatów cztery były nieczynne, a przy kolejnych trzech czekało łącznie może ze 120 osób… Każda osoba wybierała swój dzienny limit gotówki, czyli 2000 rupii (ok. 120 zł). Na nasze szczęście, obsługa lotniska powiadomiła nas, że jako zagraniczni turyści mamy prawo wybrać pieniądze w pierwszej kolejności! To bardzo ułatwiło nam sprawę – inaczej czekalibyśmy pewnie przez 3-4 godziny.
Przy bankomacie Hania otrzymała pomoc od grupy ‘życzliwych’ mężczyzn, którzy stali za nią w kolejce zaglądając jej przez ramię. Jeden z nich był na tyle uprzejmy, że przyciskał za nią klawisze (nie znał tylko naszego PINu, więc ten pozwolił wprowadzić Hani osobiście), kiedy wahała się choćby przez sekundę…
Wtedy przyszedł czas na podróż taksówką do domu gospodarzy, u których mieliśmy się zatrzymać. Wielkie przeżycie. Zach zadecydował, że zamknie oczy, zrelaksuje się i nie będzie myślał o naszej zbliżającej się śmierci! W momentach kiedy nie staliśmy w ogromnym korku na czteropasmówce, nasz kierowca pędził jak oszalały, wyprzedzał auta na centymetry i wiele razy był blisko (zbyt blisko!) przewrócenia motoru, albo nawet człowieka! Przez ogromny tłok na drodze ta dwunasto-kilometrowa podróż zajęła nam dwie godziny – dłużej niż sam lot z Kathmandu!
Wreszcie dotarliśmy do domu Anity i Rajesh’a, naszych gospodarzy, których znaleźliśmy przez serwis AirBnB. Powitali nas oni uśmiechem i wspaniałą, domową kolacją. Tego wieczoru czuliśmy się jak w domu. Nawet przez chwilę przestaliśmy tęsknić za naszymi rodzicami – Anita i Rajesh potraktowali nas tak, jakbyśmy byli ich dziećmi.
Dość szybko dowiedzieliśmy się, że uwielbiają oni zdjęcia. Anita pokazała nam ramkę ze zdjęciami swoich ‘selfies’, które zrobiła swoim smartfonem! Rano udaliśmy się z nimi do parku, aby zrobić im krótką sesję zdjęciową. Kolejny raz zauważyliśmy jak poważny jest problem zanieczyszczenia w Delhi – park był “zielony”, ale wszystkie drzewa i krzaki pokryte były warstwą pyłu. Jednak nasza przybrana rodzina pomimo wszystko cieszyła się z bycia fotografowanymi. Wkrótce mieliśmy się dowiedzieć, że nie byli oni jedynymi Indyjczykami lubiącymi zdjęcia…
Zdecydowaliśmy się odkryć co Delhi ma do zaoferowania – niewiele wiedzieliśmy o tym mieście i nie byliśmy zbyt przygotowani, bo nie mieliśmy zamiaru długo tu się zatrzymać. Na szczęście, Anita i Rajesh opowiedzieli nam o głównych atrakcjach i pomogli nam ułożyć plan na zwiedzanie. Po tym jak podwieźli nas do stacji metra, udaliśmy się do centrum miasta.
Metro jest wielkim sukcesem Delhi – jest czyste, bezpiecznie i łatwo się nim poruszać. Wyróżnia je nadzwyczajna ilość bramek do kontroli bagażu.
Gdy tylko dojechaliśmy do centrum i wyszliśmy ze stacji metra, poczuliśmy się jak w filmie akcji – obok kilkunastu rowerów stała ‘zaparkowana’ ogromna krowa, po lewej stronie ktoś smażył jedzenie na otwartym ogniu, 5 metrów dalej świecił się napis “McDonald’s”, poszliśmy w prawo – ups, prawie wjechała w nas riksza… a zanim zdążyliśmy się obrócić wpadliśmy w tłum ludzi sprzedających cokolwiek tylko można sobie wyobrazić.
Kiedy wreszcie dotarliśmy do naszego celu, Czerwonego Fortu, udało nam się odwiedzić tylko muzeum uwieczniające walkę Indii o niepodległość od Wielkiej Brytanii. Próbowaliśmy w spokoju zwiedzić resztę kompleksu, ale bez sukcesu – grupy Delhijczyków: młodych chłopców i mężczyzn, całe rodziny, a nawet wieloosobowe wycieczki szkolne zatrzymywały nas i prosiły o ‘selfie’ ! Nie mogliśmy w to uwierzyć! Kilka razy stało się to w Nepalu, ale zignorowaliśmy Nepalskich nastolatków próbujących zrobić sobie z nami zdjęcie. Tutaj nie dalibyśmy rady tego zignorować – wszędzie było pełno ludzi.
Zdecydowaliśmy się iść z prądem – zgodziliśmy się na zdjęcie z pierwszą, drugą, trzecią grupą… w końcu czuliśmy się tak, jakbyśmy zostali obfotografowani przez połowę mieszkańców Delhi. Po części zwiedzaniu, a po części byciu Indyjskimi gwiazdami (jak wtedy nam się wydawało…), byliśmy trochę zawiedzeni, że nie udało nam się zobaczyć tego zabytkowego miejsca w sposób, w jaki chcieliśmy, ale za to udało nam się zaznajomić z tutejszymi ludźmi.





Kiedy wróciliśmy do domu Anity i Rajesh’a, zapytaliśmy ich dlaczego każdy chciał sobie zrobić z nami zdjęcie. Anita zaśmiała się i powiedziała, że to nowy indyjski trend: każdy chce mieć zdjęcie z obcokrajowcem! Okazuje się więc, że wcale nie byliśmy tacy sławni…
Pierwsze 24 godziny w Indiach były bardzo intensywne i dużo się wydarzyło, ale na szczęście nasi gospodarze oraz inni Indyjczycy, których spotkaliśmy, byli bardzo przyjaźni i sprawili, że nigdy nie zapomnimy tego pierwszego dnia w ich kraju!
Życzcie nam powodzenia, kiedy jutro znowu spróbujemy coś zobaczyć, może wtedy nam się uda…